Adam Małysz: Pasji do rajdów mi nie brakuje
.jpg)
O pokonywaniu kilometrów pustyni w rajdzie Dakar, stresie i zmęczeniu, ale także uzależnieniu od cross country rozmawiamy z Adamem Małyszem, mistrzem świata w skokach narciarskich, obecnie kierowcą rajdowym.
Co sprawiło, że po odpięciu nart wsiadł Pan za kierownicę samochodu rajdowego? Czy teraz podjąłby Pan taką samą decyzję?
Pewnie, że tak – podjąłbym ją na pewno. Jestem sportowcem. Kiedy kończyłem ze skokami, naturalnie szukałem czegoś „zamiast”. Motorsport zawsze był moim hobby i od zawsze się nim interesowałem. Plakaty nad łóżkiem, telewizja – lubiłem to. Fascynował mnie „Dakar” i pustynia, ale nie sądziłem, że uda mi się do tego świata dostać. Trzeba wiele pracy i wyrzeczeń, żeby na poważnie traktować cross country. Ja nie chciałem być amatorem i być na pustyni tylko z doskoku, bo jak powiedziałem – jestem sportowcem. To nie jest łatwe. Gdyby było, spotkalibyśmy się na kawę na pół dnia. A tu ledwie parę minut znalazłem między treningami. Ten sport, jak żaden inny, lubi pochłaniać czas. Trzeba nakręcić wiele kilometrów w terenie, ciągle się poprawiać i ćwiczyć.
Czy emocje związane z rajdami są porównywalne do tych, które towarzyszyły skokom narciarskim?
Z pewnością tak, ale trudno to porównywać. W skokach są tysiące kibiców, którzy dopingują. Na jednych skoczniach jest ciszej, na innych głośniej, bo ludzi więcej. Ale ich się czuje i to dodaje skrzydeł. Na pustyni jest inaczej. Kibiców jest znacznie mniej, gigantyczna pusta trasa do pokonania, ale jest za to mnóstwo adrenaliny. Kręci mocno.
Jakie wydarzenie z życia sportowego zapadło Panu szczególnie w pamięć? Dotyczyło nart czy samochodu?
Nie da się powiedzieć, że jeden dobry skok jest lepszy od dobrze przejechanego etapu na pustyni. Zawsze powtarzałem, że sukces to całokształt. Niezwykle cenię nie jakieś pojedyncze trofea, ale wygraną w Plebiscycie „Ludzie Wolności”. Zostałem sportowcem ćwierćwiercza i wybrali mnie moi kibice, których bardzo cenię. To jest dla mnie całokształt.
Kierowca rajdowy to w tej chwili pasja czy zawód?
I pasja, i zawód. Powtarzam jeszcze raz, bo to ważne: jeśli robisz coś z pasją, praca zawsze wychodzi. Nie ma znaczenia kim jesteś - skoczkiem narciarskim czy rajdowcem. Pasji do rajdów mi nie brakuje. Kocham to.
Dakar - czy to rzeczywiście piekło? Jeśli tak, to dlaczego tak przyciąga?
Niełatwo będzie na to pytanie odpowiedzieć. Człowiek dostaje tam ostro po tyłku, ale gdy tylko „Dakar” się kończy, od razu chce się wrócić i pojechać w te piachy jeszcze raz. Ja myślę, że to jest jak choroba zakaźna. Raz człowiek złapie i trudno się uwolnić.
Skoki narciarskie to sport indywidualny. W przypadku rajdów ma Pan koło siebie pilota, którego trzeba słuchać. Zgadzacie się we wszystkim czy też zdarzają się konflikty?
Pewnie, że się zdarzają. W naszym przypadku, czyli z Rafałem Martonem, moim pilotem, na szczęście rzadko. Ale u innych bywało, że w połowie rajdu pilot rzucał kask na piasek, bo się wkurzył na kierowcę. I zaraz wracał do domu, a więc dla obu było po „Dakarze”. Samochód jest ciasny, trasa bardzo długa, jest sporo stresu, upału i zmęczenia. Tymczasem ludzie mają przecież różne poglądy i charaktery, więc konflikty są nieuniknione.
Co będzie robił Adam Małysz za 10 lat?
Nie wybiegam myślami aż tak daleko. Wyznaczam sobie bliższe cele, bo przecież nie wiem, co będę robić za 10 lat i czy zdrowie dopisze. Jak dopisze, będę jeździł w cross country, bo adrenalina uzależnia. Coś w tym jest, bo każdy z nas odpowiada tak samo.
A prywatnie, jakie wybrałby Pan auto - superszybką wyścigówkę czy ubłoconą terenówkę?
Proste pytanie (śmiech). Superszybką terenówkę.
Rozmawiał Leszek Belke