Mylny błąd

Z drugiej strony przekroczenie dozwolonej prędkości o 10 km/h powoduje, że jedziemy o 2,77 m/s szybciej. Jeżeli wystąpi jakaś groźna sytuacja, a my zareagujemy na nią z - dajmy na to - sekundowym opóźnieniem, zatrzymamy się odpowiednio dalej niż zatrzymalibyśmy się w przypadku jazdy z dozwoloną maksymalną prędkością. Te trzy metry za daleko bywają kwestią życia i śmierci.
W tym kontekście uwzględniony przez ustawę „błąd kierowcy" może być jego ostatnim błędem.
Nowym limitom prędkości towarzyszą nowe stawki mandatów. Mają one kilka progów. Przekroczenie dopuszczalnej prędkości do 10 km/h, to mandat do 50 zł i jeden punkt karny, a przekroczenie prędkości o 51 km/h i więcej, to od 400 do 500 zł mandatu i 10 punktów karnych. Po zebraniu 24 punktów kierowca musi przejść kurs reedukacyjny.
Tak to wygląda w realnym świecie. A co by było, gdyby ten świat był idealny i nikt by nie popełniał wykroczeń? Taką ewentualność przetestowano w Białogardzie. Tamtejszy naczelnik wydziału prewencji wymagał od podwładnych przynajmniej jednego mandatu przypadającego na służbę.
W efekcie pewien policjant, który podczas nocnej służby nie stwierdził żadnego wykroczenia, sam wypisał sobie mandat w wysokości 20 złotych za przechodzenie w niedozwolonym miejscu. Jego przełożony nie miał nic przeciwko temu. Zalecił jedynie, żeby funkcjonariusze pełniący patrole parami wystawiali sobie mandaty nawzajem, a nie sami sobie.
W PRL-u mówiło się, że milicjanci chodzą parami, bo jeden umie czytać, a drugi - pisać. Obecnie nabrało to nowego sensu. Jeden policjant popełnia wykroczenie, drugi zaś go na nim przyłapuje. A potem zmiana.